czwartek, 18 lutego 2010

Dinal - Zagubione Indeksy i Rarytasy

Image Hosted by ImageShack.us



Must have dla fanów Dinali. Must have dla fanów pięknych sampli (Shirley Brown!). Dla pozostałych ciekawa pozycja myślę, że warta sprawdzenia.


01. Dinal - Dobry Rap (Klasykmix)
02. Dinal - Hejt Yt or Lav Yt (Kilkasetslowprawdymix)
03. Dinal - Ty (Shirley Brown Spalbobmix
04. Dinal - To Nie Ten Joi (Kaputtomix)
05. Dinal - Chryzantemy Zlociste (Zdradamix)
06. Dinal - Bibulki Z Szynka (Mel&Timmix)
07. Dinal - Moda Na Sos (Dietamix)
08. Dinal - Portfel Na Malince (Dajbobkimix)


Link do płyty

lub

Rapidshare

lub

Hotfile



środa, 17 lutego 2010

Czas na podsumowanie





Pomimo, że w tytule zawarta jest cyfra "2", podsumowanie to nie będzie skupione wyłącznie na drugiej połowie roku. To także płytki, które mi umknęły w pierwszym podsumowaniu. Co więcej, nie wszystkie zeszłoroczne pozycje warte uwzględnienia tutaj wymienię z bardzo prostego powodu - nie miałem czasu ich sprawdzić. Tak więc jeżeli któryś z tych zaległych albumów uznam za warty wyróżnienia, to zrobię to w tym roku przy okazji którejś z notek. Czyli nie rzucamy kamieniami, jeżeli jakiejś mega-wypasionej płyty zabraknie, ok? Polecam czytać w dwóch turach bo trochę tego jest.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi znać niżej wymienione płytki, wiec starałem się w miarę możliwości pododawać linki do youtube z wyselekcjonowanymi trackami.

Polski Rap

Poza udaną płytą Mesa, o której wspominałem kilka miesięcy temu, warto też zwrócić szczególną uwagę na trzy pozycje.
Pierwszą jest oczywiście debiutancka (na legalu) płyta TeTrisa. Recenzowałem ją więc rozpisywać się nie będę. Z pewnością był to pewien moment przełomowy dla polskiej sceny, bo każdy obeznany w temacie od lat wie kim jest trio: Tet, Smarki, Jimson, którzy moim zdaniem zapoczątkowali równoważenie sił między undergroundem, a mainstreamem. A przełomem jest to, że w końcu jeden z nich wydał legalnie płytę i nie stracił nic ze swojej wyrazistości ani "undergroundowości".
Drugą płytą, którą chciałbym wyróżnić jest "Lavorama". Dość sceptycznie podchodziłem do tego albumu, bo mimo achów i ochów napływających do mnie z wszech stron, poprzednie płyty Ortegi nie rozłożyły mnie na łopatki. Jednak najnowsza płyta Part00 i Pitera to zupełnie inna historia. Po pierwsze to chyba najlepsza kumulacja świetnych sampli jaką słyszałem. Kawałki takie jak "No to klaśnij" czy "To Historia" można słuchać w nieskończoność. Nawet raperzy za bardzo nie zepsuli końcowego efektu. Co prawda Reno jak nie mogłem słuchać tak nie mogę, Spinache'a potraktowałem skipem, ale reszta wypadła naprawdę nieźle. Zdecydowanie na wyróżnienie zasługują Mielzky (którego wcześniej nie słyszałem, więc pozytywne zaskoczenie tym mocniejsze) i Jesse Maxwell perfekcyjnie płynący w "North Starr". No i Tede, który niezwykle bangerowym "Dokąd tak gnasz" w jakimś stopniu zrehabilitował się w moich oczach po ostatnich słabiutkich płytkach.





Gdy już powoli rok zbliżał się ku końcowi i wydawało mi się, że nic ciekawego się nie ukaże, wyszła przez wielu oczekiwana płyta Małpy. Wyczekiwana z głupiego powodu - bo miał to być prawie debiut. Tak na dobrą sprawę, niewielu słyszało do niedawna o Małpie - ja np. wiedziałem wyłącznie, że nagrywał kiedyś z Jinxem. Jeszcze mniej osób słyszało jego nagrania. No ale "Kilka numerów o czymś" to z pewnością jedna mocniejszych pozycji ostatnich lat.
Nawet daleki od doskonałości głos Małpy nie odbierze siły tej płycie. Emanująca miłością do hip-hopu liryka, technika, bity, świetne cuty - wszystko pięknie współgra i naprawdę na długo nie pozwala się oderwać. Całość dopełnia genialny (tak, GENIALNY) featuring Jinxa (dla mnie top 3 polskich liryków obok Esdwa i Teta). Album spokojnie mógłby służyć jako wizytówka polskiego rapu, tego dobrego polskiego rapu.

Wrocław zaserwował nam mega pakiet albumów, z których każdy zasługuje na to, żeby poświęcić mu kilka godzin.
Po pierwsze funkowa strona Wrocławia - Prys i Bleiz. Prys szerzej rozpoznawany głównie z featuringów i Bleiz szerzej rozpoznawany z....featuringu...z Mesem. "Wroakland Mixtape" świetnie prezentuje tą słynną funkową szkołę stolicy Dolnego Śląska. Dla mnie to jedyna polska rap płyta nadająca się na imprezę (przynajmniej taka, która sobie przypominam). Uprzedzam pytanie - 2cztery7 to Mes i dwa statywy, a statywy mają to do siebie, że rapować nie potrafią.
Trochę niżej oceniam Epkę Jota. Typowa przyjemna produkcja po przesłuchaniu której zapominasz o niej. No w tym przypadku zostaje w głowie flow Jota, ale tylko tyle. Od takich zawodników wymaga się więcej.
W tym miejscu powinienem zacząć "I kolejna funkowa płytka z Dolnego Śląska", ale tak nie zacznę, bo Łozo wyciął wszystkim numer i podkręcił znacznie temperaturę kabiny. O tym, że Pitahaya lubi pouczać to wszyscy wiedzą, ale zawsze było to zbieżne z brzmieniem legendarnego - dla niektórych - Drutz. Tutaj jest inaczej - ciężkość liryki i bitów w niczym nie przypomina wcześniejszych nagrań Łozo, ale nadal się wyróżnia na polskiej scenie.
Zanim opuszczę Dolny Śląsk warto rzucić światło na jeszcze dwa albumy. Na jeden, muszę przyznać, czekałem z dużymi oczekiwaniami. Mowa o Waldemarze Kaście. Krótka, bo zaledwie 13trackowa płyta "13" absolutnie spełniła moje oczekiwania. Nie wiem czemu, ale bardzo lubię Wallego, jego sposób składania rymów i taką prostotę w rapie. Pewnie znajdą się malkontenci, którzy wytkną mu banalne teksty, ale przecież "rap ma być dobry, nie trudny".
Mocny album Trzeciego Wymiaru. I to dziwne, bo to produkcja dwupłytowa, a od takich - jeżeli nie nazywasz się Notorious BIG - powinno trzymać się z daleka. Siła tej płyty to głównie bity i w tym miejscu wielkie brawa dla Creona i Kut-O, którzy nie powielili wyczerpanej już lekko formuły "ciężki, karkołomnych bitów", a naprawdę dali ogień. W sumie, jeden z solidniejszych albumów w tym roku.
Co jeszcze z ciekawszych rzeczy? Na pewno warto wspomnieć wydawnictwo White House - "Poeci". Ale raczej tylko ze względu na oryginalność, bo samo wykonanie (poza Numerem) nie zachwyca. No ale to specyficzna produkcja i niech każdy odbiera ją jak chce.
Pezeta kupiłem, położyłem na półce, po 4 miesiącach sprzedałem z zyskiem 5 dych. Podobno słabo, co chyba zaskoczeniem nie jest.
Ciekawy powrót Warszafskiego Deszczu, ale tez bez rewelacji.
W kategoriach rozczarowania traktuje za to 2 płytki: Ensona i Skorupa.
Domyślam się, że Enson starał się określić jako nie tylko specjalista od ciętych punchlinów - stąd właściwie tylko jedno bragga na cała Epkę - ale efekt jest taki sobie. Od przeciętności ratuję featuring Laika, którego ktoś kiedyś świetnie określił - parafrazuje: "mogę nic nie rozumieć z tego co rymuje Laikike1, a i tak się jaram tekstem".
W Skorupie natomiast pokładałem duże nadzieje i czuję duże rozczarowanie. Jeden świetny storytelling "O dwóch takich", może z 2 kawałki, które mogą wpaść w ucho przy braku czegoś lepszego i to wszystko. I jeszcze Grubson, którego osobiście nie dzierżę i słuchać nie mogę. "Pieść Walejdoty" > "Droga Watażki"


Ogólnie dobry rok dla polskiego rapu. Kilka pozycji do których z pewnością będziemy wracać w kolejnych latach, sporo przyzwoitych albumów i wśród tych najbardziej oczekiwanych raczej bez rozczarowań. Spokojnie można by obdzielić dobrymi płytami każdy miesiąc i czy trzeba czegoś więcej?

Rap Zagraniczny

Już w tym momencie wiem, że będę miał problem z końcowa oceną tego roku w Stanach. A to za sprawą albumów, których wyczekiwałem. Nie było ich dużo - to prawda - ale jednak. Do rzeczy.
Jak pisałem w podsumowaniu półrocza, "Survival Skills" KRSa i Buckshota to mój główny cel na ten rok. Zdawałem sobie sprawę, że Teacha od lat nie jest w formie, ale tutaj głównie o tego mniejszego chodziło. Tak czy inaczej wietrzyłem co najmniej bardzo dobry album. Jest najwyżej średni i to dzięki:
a) gościom, bo fajnie jest znowu Pharoahe Moncha usłyszeć, sprawdzić K'naana na mocniejszym bicie, czy kolejną zwrotkę mojego guru o inicjałach TK
b) tytułowemu "Survival Skills"
c) Buckshotowi

Co psuje końcowy efekt? Bity, które mimo, że każdy ciężki gatunkowo, za nic nie chcą stworzyć jedności.
Momentami Kris czuje się jak na swoim solo, albo jakby pisał biblie, ale na to jak pisałem byłem przygotowany. I żeby była jasność - nie uważać "Survival Skills" za słaby album, bo każdy z tych tracków da się słuchać. Ale po to się chyba przygotowuje albumy, żeby tworzyły jakąś koncepcyjną całość. No ale ja się tam na rapie nie znam.
Drugą pozycją mocno wyczekiwaną - szczególnie mając w pamięci EMC - jest album Masta Ace'a i Edo G. Tutaj, z tego co się zorientowałem, opinie są dość jednorodne. Tak jak w "Survival Skills" wszystko psują bity, z tym że u Ace'a są zwyczajnie słabe. Z wyjątkami jak "Fans" (po którym ciary mogą się pojawić na plecach i róż na policzkach) i "Good Music" nie ma do czego wracać i pod znakiem zapytania chyba można by postawić drugą część tytułu płyty ("Arts and Entertainment"). Od Masta Ace'a trzeba więcej wymagać, także w kwestii doboru bitów. Lirycznie jest bardzo dobrze i to ratuje te płytę przed totalnym zapomnieniem. A mogło być dużo lepiej lepiej na co wskazuje dawny wspólny trak tych dwóch raperów - Wishing powodujące mimowolne gapienie się w okno.
Spośród tych rozczarowujących mogę jeszcze wymienić Kool Keitha, którego płyty albo nie zrozumiałem, albo jest przeciętna jak Tadzio Norek. Zostawiam każdemu do oceny.

Nie wszystkie oczekiwane produkcje jednak mnie zawiodły. Po pierwsze Gift of Gab, który po raz kolejny potwierdził, że należy do ścisłej czołówki. Nikt nie klei tak perfekcyjnie technicznych wersów jak raper z LA. Nikt. Tak więc jeżeli ktoś jeszcze nie poznał Gaba, to gorąco polecam "Escape 2 Mars". Jedyne do czego można by sie przyczepić to długość płyty. 40 min to za mało, nawet dla mnie (preferuje płyty do 60 min). 1,2 tracki można było dorzucić.





Także Brother Ali nie zawiódł. "The Truth is here" może nie rozkłada na łopatki jak poprzednie płyty - "Undisputed Truth" a już na pewno "Shadows of the sun" - ale zapewnia ponad pół godziny naprawdę dobrego rapu. No i bardzo cieszy kawałek ze Slugiem. W sumie marzy mi się wspólny projekt tych dwóch; może kiedyś coś z tego będzie.

Rok 2009 to także 2 płyty producenckie, które przed premierą narobiły sporo apetytu, a po potem zostawiły równie spory niedosyt. Mowa o "IV" DJa Hondy oraz "Chemical Warfare" Alchemista. Obydwa krążki dostarczają kilka naprawdę mocnych numerów i tyle samo cienizn.
Np. Alchemist zafundował mi track roku - 3 moich obecnie ulubionych raperów: Talib Kweli, Evidence, Blu - a oprócz tego Fabolousa i track ze Snoopem i Jadakissem, którego za nic nie da się ugryźć, a co dopiero strawić. Mimo wszystko Alchemista płytę mogę polecić. Słabsze tracki można ominąć/wywalić, a wtedy zostaje naprawdę dobra płytka z doborową obsadą. Niewielu producentów jest w stanie zgromadzić na swoim krążku takich wykonawców jak Eminem, Kool G Rap, wspomniani Kweli, Blu, Evidence czy też Three 6 Mafia. Nawet Prodigy się spisał.
Gorzej sprawa wygląda z Hondą. Zaproszenie Mos Defa nie gwarantuje, że cała płyta osiągnie poziom legendarnego "Traveling Man". Właściwie nie wiem co napisać o tym albumie, bo w żadnej materii się nie wyróżnił. No chyba, że gościnną obecnością Freda Dursta z Limp Bizkit. Kompletnie zero emocji po przesłuchaniu, a także zero dawnego DJa Hondy.

Jeżeli chodzi o taką typowo hardcorową stronę rapu, to warto wspomnieć dwie produkcje.
Pierwsza to "Slaughterhouse" grupy(a raczej supergrupy) pod ta samą nazwą. Slaughterhouse (ang. rzeźnia) w pełni oddaje klimat tej płyty. Po pierwsze, dla wielu doborowy skład na czele z...no właśnie, ciężko powiedzieć z kim na czele, bo i Crooked I i Joell Ortiz to postacie rozpoznawane w rapgrze. Royce da 5'9" choćby dzięki współpracy z Eminemem też anonimem nie jest. Jedynie Joego Buddena nie kojarzyłem ale patrząc na dyskografię też trzeba przyznać, że do amatorów nie należy. Tak więc trzon jest, producenci też są - choćby Alchemist, Dj Khalil. No i rzesza fanów także. Nie chcę zbyt jednoznacznie oceniać tej płyty (tak jak następnej w kolejce), bo nie do końca czuję tak ostry, hardcorowy rap. Tzn. lubię typowe "pierdolnięcie" na bicie i liryce, ale nie w takich ilościach. Tak czy inaczej Slaughterhouse z pewnością przyjemnie (złe słowo, w złym miejscu) się słucha i nie ma potrzeby skakać po trackach. Na wyróżnienie na pewno "Sound off" oraz singlowe "The One".
Drugą płytą, która wpisuje się w ramy hardcorowe to oczywiście "A brand you can trust" La Coka Nostry. Z pewnością jedna z głośniejszych produkcji skoro nawet Lite swego czasu o niej napisał, z tym ze chyba usunął wpis :)
Podobnie jak w przypadku Slaughterhouse ocenę zostawiam innym, z jednym "ale" - La Coka Nostra mnie ani odrobinę nie ruszyła. Małym wyjątkiem, drobnym jak jądro komórkowe ameby, jest "Brujeria", które postawiłoby na nogi nawet sparaliżowanego (od pasa w górę). Gdy mówię, że ta płyta mnie nie ruszyła, wcale nie ujmuję umiejętności Ill Billowi czy Everlastowi. Po prostu jak wyżej napisałem - nie moje klimaty.

Od jakiegoś czasu obserwuję głupie zjawisko, któremu pewnie kiedyś poświęcę więcej linijek; a mowa o chrzczeniu niektórych wykonawców gay raperami. Byłoby wszystko ok gdyby to odnosiło się do tej listy, a nie do raperów trochę bardziej używających głowy i mających jaja rapować o uczuciach wyższych niż radość wypływająca z otwarcia butelki piwa zębami. Common to sztandarowy przykład.
Takie określenie pewnie niektórzy przypisaliby dwóm artystom, którzy bez wątpliwości dali jedne z mocniejszych pozycji w tym roku. Kid CuDi od czasu wypuszczenia "Day 'n' Nite" był jednym z najbardziej oczekiwanych debiutantów. I z pewnością nie zawiódł. Co prawda marudzi jak Młody Werter, ale czego oczekiwać od kogoś kto zaczyna płytę słowami "I got 99 problems and they all bitches"? Oczywiście upraszczam, bo "Man on the Moon: The End of Day" to nie esencja ze Sluga, Afrojaxa i Racy. To raczej ta bardziej wrażliwa strona natury rapera. Producenci tylko dopełnili dzieła serwując klimatyczne bity, które wprowadzają słuchacza w nastrój odpowiedni do odbioru tego albumu. Cieszę się, że Kanye West został w roli executive producer, bo martwiłbym się gdyby większość bitów wyszła z pod jego ręki.
Drugim tym złym gay raperem pewnie zostałby okrzyknięty K'naan. Gdy kilka miesięcy temu podrzuciłem klip do "ABC" nie zdawałem sobie sprawy na jak długo "Troubadour" pozostanie w moich głośnikach. Było ponad miesiąc. Marudziłem na wersję liryczną, ale wystarczyło się wsłuchać w takie kawałki jak "Fatima" (rozrywa serce) czy "Wavin' flag", żeby uznać, że ten argument nadaje się na złom.












Oprócz typowych oczu-wyciskaczy Somalijski artysta wychowywany przez pewien czas w USA, mieszkający obecnie w Kanadzie (nadążacie?) ukazuje imprezowo/rozrywkowy potencjał. "Bang Bang" przy dobrej promocji mogłoby się spokojnie wdrapać do pierwszej 10 jakiegoś MTV czy innego takiego programu. Ale tam inteligentnych nie chcą.
Kid CuDi i K'naan to nie jedyni młodzi (w miarę młodzi) raperzy, o których było głośno w zeszłym roku. Nie można zapomnieć Fashawn (chyba nie powinno sie odmieniać...). Znany głównie ze współpracy z Evidencem młodziak z Kalifornii był tym, który skupił uwagę w końcówce roku. Podchodziłem bardzo sceptycznie do jego LP, bo na featach najzwyczajniej mnie drażnił, a w najlepszym przypadku nie przykuwał do głośnika. Jednak jego album to dla mnie kolejny dowód na to, że nie powinno się w pełni oceniać rapera po serii mixtapów i featuringów.
Czuć z daleka, że w "Boy meets worls" każdy z współtworzących włożył nie mało czasu i energii. Efekt końcowy nie urywa głowy, ale oceny na światowych serwisach nie schodzące poniżej 4/5 mówią same za siebie. To dopiero początek przygody tego chłopaka z rapem i myślę, że jeszcze nie raz, nie dwa poczęstuje nas tak świetną, jeśli nie lepszą, płytą. Razem z Blu są wielka nadzieją Kalifornii i nie wierzę, żeby te nadzieje zostały niespełnione.
Gdybym miał wyróżnić jakieś numery to z pewnością "Our Way" z Ev, "When she calls" oraz "Freedom".
Był Somalijczyk mieszkający w Kanadzie, to teraz Rosjanin mieszkający w USA. Ivan Ives od 2, 3 lat wypuszcza kolejne płyty i tak na dobrą sprawę pod znakiem zapytania stawia moją tezę, że "czarni wysysają rap z mlekiem matki", no bo czy rapowi Ivana można cokolwiek zarzucić? Chyba nie. Niech świadczą o tym osoby, które z nim współpracują: Percee P, Black Milk, Oh No - to nie są ludzie z przypadku.
Każdy kto zna wcześniejsze nagrania Ivana ten wie czego może sie spodziewać. Najważniejszy element to wielka energia i charakterystyczne (naleciałe trochę słowiańszczyzną) flow. Aha, no i ładne panie na klipach.
Właściwie w tym momencie mógłbym skończyć, jednak jeszcze 3 pozycje, które zaskoczyły mnie jak pewna przykra kontuzja kolana kilka tygodni temu.
Tyle albumów i jeszcze ani jednej kobiety. Tak jak Prys i Bleiz określam się jako OG (oryginalny gentleman), więc taka sytuacja nie może mieć miejsca.
Jakoś na początku roku akademickiego trafiłem u Andrzeja Cały na notkę dotycząca Mae Day. Właściwie od poprzedniej płyty Stacy Epps obcy jest mi kobiecy rap - pod tym względem, ze nic nowego nie słyszałem - wiec z chęcią sprawdziłem "Cherish the day" - ostatnią płytę tej raperki i nie żałuję. Głosu jak Stacy nie ma, umiejętności wokalnych też, ale słuchalność i bity znakomite. Niestety niedostępne na necie są dwa numery, które chciałbym polecić tj. "DJ (same song)" oraz "Still love H.I.M", ale każdy kto chce może sobie ściągnąć cała płytkę stąd. Rozczarowanie - jeżeli nie jesteście uczuleni na kobiecy głos - nie wchodzi w grę.
Druga z niespodziewanych dla mnie rewelacji to "The Re-Roud" grupy Panacea. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że album ten jest zbiorem remixów starszych numerów, których po 5 oficjalnych albumach panowie z Waszyngtonu mają już sporo na swoim koncie. Każdemu kto jeszcze nie miał styczności z Panaceą, także mogę z czystym sumieniem polecić ich twórczość. Pamiętajcie do grobowej deski - do Rawkus Rec nie trafiają wacki (czyt. łaki (: )!
Na zachętę klip promujący "The Scenic Route".
Z pewnością Raw Poetic to jeden z ciekawszych MC, a i K-Murdockowi inwencji twórczej nie brakuje.
Wracając do "The Re-Roud", album jest o tyle niezwykły w swej niezwykłości, że rzadko, nawet bardzo rzadko zdarza się żeby remixy dorównywały oryginalnym wersjom, albo co więcej je przebijały. Na myśl przychodzi mi "Money Folder" Madvillain w remixie Four Teta i nic więcej.
"The Re-Roud" dostarcza cała tracklistę świetnych remixów, widać że nie potraktowanych jako zabawa MPCetką pomiędzy obiadem a deserem, a zrobionych naprawdę z głową i pomysłem. Brawo.
Ostatnia (tak, tak, już ostatnia) pozycja to zupełnie niespodziewany TOP3 roku 2009. Slug + Murs + ??? = FELT3 - tak przez pewien okres wyglądało równanie nad którym głowili się fani Atmosphere. Gdy w miejsce znaków zapytania pojawił się Aesop Rock połowa tych fanów osiągnęła szczyt życia, druga połowa zmarszczyła brwi. Ja się zaliczam do tech ze zmarszczonymi brwiami.
Nigdy nie przepadałem za produkcjami Aesop Rocka. Dla mnie są przekombinowane i nie czerpię żadnej przyjemności ze słuchania go. "FELT 3" stanowi wyjątek.Być mozę jest to spowodowane tym, że na bicie nie słyszę słabiutkiego Rocka tylko dwójkę świetnych raperów - nie wiem.
Tak czy inaczej "FELT 3" to kolejna płyta od Sluga, która bliska jest ideałowi. Całość wzmacnia to, że płyta ta jest dość długa - prawie 70 min - i ani razu nie ma się ochoty skakać po trackach co jest cholernie rzadkie w takich przypadkach. Równa płyta ma to do siebie, że ciężko jest wybrać najlepszy numer, ja jednak polecę singlowe "Chewed Up" oraz "Bass for your truck".
I to już chyba wszystko. Oczywiście przedstawiłem tylko wybrane pozycje. Wybrane różnymi kategoriami, czy to ze względu na jakość, czy ze względu na nadzieje jakie z danym krążkiem wiązałem. Jednak z tych już przesłuchanych, chyba żadnej pozycji nie ominąłem.
W najbliższych dniach powinna pojawić się u mnie recenzja jeszcze jednej płyty, która ostatnio dopadłem, ale na razie ciiiiiii. Niech temperatura rośnie.
Zakładając, ze wśród nieprzesłuchanych płyt nie znajduje się 5 Madvillainy i z 10 "Black on both sides" to 2009 jest bardzo przeciętnym rokiem. Na pewno wypada słabiej niż 2008 i 2007.
W tym roku ma się ukazać nowe Reflection Eternal, może także Black star, Pharoahe Monch ma dać płytę mocno nawiązującą do lat 90, a to tylko wierzchołek góry lodowej. Musi być lepiej.

PS. Co do ostatniego wpisu, w roli wyjaśnienia. Nikogo nie zmuszam do słuchania czarnego rapu. Uważam po prostu, że jeżeli ktoś ma ambicje określać się jako osoba kojarzona z kulturą czy to muzyką hip-hopową to rap z USA jest koniecznością. Zasada stara jak świat - nie wypowiadamy się na tematy o których pojęcia nie mamy. Jeżeli lubisz wyłącznie rap Stasia i Zbysia spoko. Nic mi do tego. Słuchaj tego co przynosi ci radość w końcu od tego jest muzyka. "I don't give orders, I make suggestions" - przeanalizujcie.

PS.2 Bez dissów na tego flasha u góry :) To moja pierwsza animacja i trochę niestaranna. Następne będą lepsze, bo już jako tako orientuje się w tej fajnej technice.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Łozo aka Pitahaya/Pedros/DJ Klimat - Back to the future



Rzadkie połączenie conscious rapu i funku. Płyta typowo we wrocławskim klimacie, którego powoli staje się fanem. Łozo wiele rzeczy można zarzucić, ale w każdym kawałku słychać, że gość czuję tę muzykę.




01. Intro
02. Wracam
03. Wciąż
04. Daję respekt (ft. Kosciey)
05. Pierwszy dzień
06. $-$-$ (ft. Elabs)
07. Osiedlowa mafija
08. Miasto
09. eX
10. DRUTZ (ft. Zoe, Jot)
11. Patriotyzm (ft. Mazi)
12. W tej kulturze
13. Poczuj w sobie funky
14. Co tam studentko? (ft. Prys)
15. Spokojnie (ft. Zoe, Cake) (gitara: Papryk)
16. Tak wyszło
17. Pokolenie@ (ft. Label)
18. Religia
19. [MY] (gitara: Papryk)
20. Outro
21. Zainfekowani rapem (bonus track)

Link do płyty

lub

Rapidshare

lub

Hotfile


niedziela, 14 lutego 2010

W oczekiwaniu na podsumowanie roku....

.....coś zupełnie nie rapowego.




wtorek, 9 lutego 2010



Wbrew pozorom związanym z tytułem, nie będę pisał głównie w konwencji "jak rap jest najlepszy". To raczej kolejne kilka przemyśleń na temat jak głupich mamy słuchaczy. Do rozważań natchnęła mnie ostatnia rozmowa z Bartkosem, którą można by podsumować krótko i treściwie "polscy słuchacze to idioci".
Sięgnijcie pamięcią do wszystkich osób utożsamiających się z rapem jakich znacie/znaliście - ilu z nich potrafi się podpisać bez literowania swojego nazwiska?
Żadne ze środowisk nie hoduje takiej masy tłumoków jak właśnie subkultura hip-hopowa. Nie mówię tutaj o zajawkowiczach - o tym zaraz. Mówię o całej rzeszy osób na pytanie "jakiej muzyki słuchasz?" odpowiadających "hip-hopu" ewentualnie "hip-hopu i techniawek". That's so cute.
Cała patologia społeczna utożsamia się z tą muzyką i to jest smutna sprawa, bo to oznacza, że rap nadal dla ludzi nieogarniętych w temacie będzie tym czym jest obecnie - hymnem półgłówków. I tak z pokolenia na pokolenie, z pokolenia na pokolenie...
Sprawa wygląda inaczej z ludźmi dla których rap naprawdę jest częścią życia. Zaryzykuje stwierdzenie, że jest to najbardziej normalne środowisko ładnie balansujące pomiędzy zmanierowanymi studenciakami, a ludźmi dla których Lem to rodzaj zboża. I chyba nawet wiem skąd to się bierze - z pasji (ładne słowo,nie?). Zauważyłem po sobie, że o wiele przyjemniej mi się gada z ludźmi zafascynowanymi czymś (co nawet nie musi mnie interesować) niż nawet z największymi duszami i duchami towarzystwa niestrzelającymi najlepszymi ripostami godzinę po fakcie (pozdro Afrojax). Czy to muzyka, czy to historia, sport czy zwierzęta - każda pasja rozwija człowieka. I to sumie jest odpowiedzią na to czemu mamy takie głupie środowisko hip-hopowe. Bo większość tego środowiska nie ma o tej muzyce bladego pojęcia, a wiedzę czerpią z 10,15 płyt które znają. Nawet klasyka polskiego rapu nie zmieści się w 15 tytułach, a co tu mówić o rapie w ogóle.
Nie wiem, nie rozumiem, nie orientuje się czemu tak jest, że każdy chce być ekspertem w sprawach muzyki. Pięknie to kiedyś Northim napisał, że mimo że słucha rocka, popu i jeszcze kilku gatunków to nie określi się jako ich fan, bo nie ma wystarczającej wiedzy . I z tego założenia powinno się wychodzić do każdego tematu - nie tylko muzyki.
Pięknie to obrazuje kwestia rozważań naszych znawców na temat jaki rap jest lepszy - ten z Polski, czy ten z USA. No przyznam, że nic nie powoduje u mnie tak wulgarnego śmiechu jak rozważania na ten temat. A oto kilka schematycznych, przykładowych odpowiedzi z komentarzem:

1) "Ja osobiście wolę polski rap. Z prostej przyczyny, bo go rozumiem." - bardzo częsta odpowiedź i wcale nie taka głupia. Pewnie, że lepiej w pełni lub w większej części rozumieć tekst, niż nie kumać nic. Z tym że flow i bitów translatorem nie potraktujesz, a to one w głównej mierze decydują o jakości - co już nie raz pisałem. Zresztą nawet ogarniając jako tako angielski, a nawet dodatkowo podstawowy slang, nie będziesz w stanie zrozumieć wielu raperów. MF Doom to sztandarowy przykład. Gift of Gab jak przyspiesza też mi osobiście sprawia trudność.
Dodatkowy problem mają wzrokowcy uzależnieni od lyricsów (me again) - wtedy naprawdę ciężko wyłapać najcelniejsze punche, bo listening kuleje. Ale to wcale nie odbiera przyjemności odbioru, a czasami wręcz pomaga - niektórych raperów lepiej nie rozumieć i nie tłumaczyć....

2) "Amerykanie to tylko złoto, dziwki i fury, a u nas o życiu raperzy mówią" - Nawet gdyby tak było (a nie jest) to co to zmienia skoro tego nie rozumiesz (patrz pkt. 1)? A nawet jak już zrozumiesz to chyba lepiej słuchać o kobiecych jędrnych pośladkach niż milionowy raz o tym, że "ja z kumplami, ty z koleżankami" (to jest prawdziwy gay rap).

3) "Ja słucham PL hip-hopu, bo według mnie w HH chodzi o przesłanie" - wiąże się z drugim punktem z tym ze tym razem w poszukiwaniu celu w życiu odsyłam do Koranu albo czegoś podobnego. Ostatecznie jakieś wiersze Kiplinga.

4) Tutaj znalazłem świetną wypowiedź której nie skomentuje "Ludzie mam głęboko w dupie skąd się wywodzi rap . . Jestem jego fanem co nie znaczy , że będę słuchał zagranicznego rapu ( tekst rozumiem ale po prostu za nim nie przepadam) . .
Piszecie, że Eminem czy tam 2pac to kozaki . . Eminem owszem ale pare lat temu. 2pac hmm jest murzynem i dlatego go nie lubię .

A jak ktoś ma się za wielkiego fana rapu tylko dlatego, że słucha brudasów z ameryki to gratuluję ;]"
[`]

5) Mój faworyt "A ja słucham głównie psychorapu". Taki tekst mnie zawsze rozwala gdy tylko staram się ogarnąć ksywki tych wszystkich raperów tworzących psychorap (setki, tysiące...salw śmiechu)


Sprawa jest prosta. W kwestii rozumienia tej kultury zawsze będziemy "100 lat za murzynami". I to czuć w każdym utworze od The Last Poets, przez ATCQ, a skończywszy na Kid Cudim. Tam tę muzykę wysysasz z mlekiem matki, tutaj się musisz jej uczyć.
Kolejna sprawa - nie mniej ważna - to wielkość sceny. W Polsce mamy może 20-30 raperów których da się słuchać z czego może 5 można określić mianem "zajebisty". W Stanach w na samym Brooklynie wychowało się z 50 świetnych raperów w tym 10 legend. A to jest tylko jedna dzielnica Nowego Jorku. Wielkość sceny pociąga za sobą naturalnie większy wybór albumów wiec każdy może znaleźć coś dla siebie. W końcu nie każdy lubi Dirty South, g-funk czy jazz rap. Będąc ograniczonym do Polski właściwie nie masz wyboru wśród dobrych płyt, bo takie wychodzą raz na pół roku, a ile można słuchać "Koniec Żartów" czy "Najebawszy"?
Słuchając rapu ze Stanów rozwijasz przeklęty listening (jeżeli nie rozleniwiasz się nad lyricsami jak autor tego tekstu) co pomaga w przyszłości.
Poszerzasz horyzonty muzyczne. Dowód? Kiedyś przechodziłem obojętnie obok Madvillainy czy Company Flow. Kiedyś. I wiem, że nie tylko ja w miarę osłuchania doceniałem coraz więcej płyt.
I w końcu rozwijasz pasję, bo nic tak nie nakręca jak kolejny przesłuchany klasyk, których jest zatrzęsienie.

Sam osobiście bardzo lubię słuchać polskiego rapu, ale tylko tego słuchalnego którego - nie oszukujmy się - jest jak na lekarstwo. Jedna płyta Tetrisa czy Ortegi jest więcej warta niż reszta zeszłorocznych wydawnictw razem wzięta (no może z wyjątkiem Mesa). Absolutna większość sceny to nieporozumienie i tylko z tego powodu polecam olać kolejną płytę Gurala czy innego Tede i chociaż raz sprawdzić Q-Tipa, Time Machine czy Mos Defa. Później idzie już gładko.

Modified by Blogger Tutorial

Czarny Czy Biały? ©Template Nice Blue. Modified by Indian Monsters. Original created by http://ourblogtemplates.com

TOP