Temat, który mam zamiar dotknąć jest bardziej ogólny. Kobiece wokale.
Jedni ich nienawidzą (vide 12 lat, bluza JP i przekonanie że dzieci przynosi bocian), inni nie widzą bez nich muzyki (miłośnicy płaczliwych piosenek o złamanym serduszku aka pękniętej gumie). No i oczywiście, jak zawsze jest jeszcze forma pośrednia.
Sam osobiście bardzo lubię kobiecy głos czy to stricte rapowy czy bardziej śpiewany. Nawet duety z raperami, które większość środowiska podpisuje jako hiphopolo (hiphopcountry?). Jeżeli coś jest dobre, to czemu to besztać?
I tutaj mała dygresja od „czarnej muzyki”....
Jestem świeżo po przesłuchaniu nowej płyty Marii Peszek. Nie chcę recenzować tej płyty, ale parę słów muszę napisać. Albo ja nie rozumiem takiej muzyki, albo ta płyta jest po prostu słaba.
Zachęcony wywiadem ww. artystki z Moniką Olejnik, sprawdziłem to „dzieło”, licząc na naprawdę dobra muzykę, tym bardziej że album ten został dość mocno „zjechany” na ramach Naszego Dziennika, co jest oczywistą rekomendacją. Zawiodłem się niemiłosiernie. Nie rzucałbym tutaj „grafomaniami” jak dziennikarze ND, ale Erykah Badu to to nie jest.
Rozumiem, że zamysłem artystki było poruszenie tabu jakim seksualizm i szeroko rozumiana erotyka. No cóż, wyszło jak wyszło. Główne uczucie jakie miałem po przesłuchaniu płyty to pewien niesmak. Jeżeli to mają być teksty, które wg pani Marii można mruczeć do ucha w łóżku to ja już wolę, żeby kobieta milczała. Płyta miała być przełomowa, a wg mnie jest nijaka i niczym się nie wyróżniająca. Być może dla osób, które słuchają wyłącznie Eski czy RMF 24/7 jest to pewna pikanteria, ale raczej nie dla ludzi znających choćby XIII Księgę Pana Tadeusza. Całokształt tej płyty dopełnia fakt, że pani Maria podobno pisała teksty ponad rok, dzień w dzień.....niespełna 20 piosenek. Na litość boską, gdyby Eldo, Tede czy Te Tris powiedzieli w którymś wywiadzie że przygotowywali jedną płytę ponad rok to chyba byłby ich koniec. Zresztą zacytuję tutaj Jerzego Bralczyka „być może tak (spontanicznie) tworzy się najlepsza poezja”.
Całość doprawia muzyka, która co najwyżej usypia, a nie wprowadza nastrój.
Sam się sobie dziwię, że ta płyta mnie nie porwała, bo śpiewana poezja w wykonaniu Anny Marii Jopek czy nawet Michała Żebrowskiego mi się podobała. Marię Peszek przekreślam.
Nadal płytą numer jeden w Polsce na romantyczne albo „romantyczne” wieczory zostaje Larifari i niesamowity głos Pauliny Kujawskiej. Pomijając świetne utwory z Pezetem i Kretem, jest „Pozostaw”, który w moim mniemaniu jest poza zasięgiem większości polskich gwiazd i gwiazdek.
Szkoda, że płyta ta była tak słabo wypromowana i to w okresie kiedy, prawie każdy Polak łykał utwory zachowane w stylistyce R&B/Rap. Szkoda.
Wracając jeszcze do nieszczęsnej Marii Peszek, zdecydowanie bardziej polecam nową (tzn. nową jak nową) płytę Ani Dąbrowskiej „W spodniach, czy w sukience”. Będąc na pannie zdecydowanie lepiej słyszeć delikatny wokal niż „sonet do napletka”....
Jednak nie zawsze jest tak różowo, że każdy się zachwyca kobiecym śpiewem. Chyba najlepiej odczuł to Mezo, który za duet z Kasią Wilk (zresztą bardzo dobrą wokalistką) przekreślił się do końca jeżeli chodzi o rap. Chciał być jak Common, a skończył jak Nelly, szkoda bo "Mezokracja" to wbrew powszechnej opinii dobra płyta i co oczywiste najlepsza w dorobku Meza. Dalej równia pochyła.
O Eryce Badu pisać nie będę, bo ile ona znaczy dla współczesnej muzyki wie każdy, albo przynajmniej powinien wiedzieć.
Chciałbym natomiast poruszyć wątek Stacy Epps. Większość osób powinna ją kojarzyć z ostatniego Hip Hop Kemp czy nawet bardziej z Madvillain (kawałek „Eye”).
W tym roku nagrała ona nową płytę - „The Awakening”i takimi utworami jak „Addicted” czy „Floatin” zniszczyła wszystko co słyszałem z kobiecego „„rapu”” w tym roku, a pewnie i kilku lat wstecz.
Podejrzewam, że to jeszcze nie koniec i Stacy oprócz urody zaprezentuje niejednokrotnie dobrą muzykę (po prostu).
Celowo pominąłem Lilu(a właściwie zostawiłem ją na koniec), gdyż nie wybaczę jej debiutu. Liczyłem na album, który będę katował non stop przez kilka miesięcy, a podkładami od Reno i niektórymi featuringami jak np. Rahima czy Finkera zniszczyła wszystko. 2 dobre kawałki nie ratują tej płyty.
I jeszcze abstrahując od solowych wokalistek, może teraz, gdy już nawet Viva nie gra rapu, więcej raperów w Polsce zacznie zapraszać kobiety na tracki. Dziwne że Talib Kweli może mieć co najmniej 5 kobiet na jednej płycie, Lupe Fiasco też i nie są posądzeni o komercję, a nad Wisłą najmniejszy sampel z nawet Haliny Frąckowiak byłby natychmiast zakatowany (albo zaCUTowany). Dystansu trochę....
PS. Jeżeli ktokolwiek odniósł wrażenie, że wartościuję artystki ze względu na urodę to jest to dobre wrażenie ;)